Οηε shοτγ~R5, Μαrαηο
czwartek, 7 maja 2015
Twoja miłość jest nowotworem mego serca
-Mamo, nie jestem małym dzieckiem... - odpowiedziałam jej beznamiętnie i oparłam się o futrynę drzwi. Niech ona nareszcie wyjdzie! - Idź już, bo zaraz się spóźnisz.
Brunetka spojrzała na wyświetlacz telefonu komórkowego i przyznała mi rację. Pospiesznie sięgnęła po torebkę leżąca na komodzie i założyła wysokie szpilki.
-Żadnych wygłupów, córuś. - Podeszła do mnie i pocałowała mnie w policzek. Wywróciłam teatralnie oczami, na co kobieta zaśmiała się.
-Pa, mamo. - Dosłownie wypchnęłam ją za drzwi, które potem dokładnie zakluczyłam. Jest piętnaście minut przed dziewiątą, więc mam calusieńką noc wolną. Mama powinna wrócić nad ranem ~ zawsze wracała o tej porze z tych jej bankietów. Dla mnie to lepiej.
Usłyszałam stuknięcie w szybę, więc zerwałam się z miejsca i podbiegłam do okna, które następnie uchyliłam.
-Tęskniłem... - szepnął głos mojego anioła.
Nie odpowiedziałam, tylko wpiłam się w jego usta z zachłannością. Tak bardzo brakowało mi naszych pocałunków przez ten cały miesiąc rozłąki. Tak właśnie żyliśmy ~ cztery tygodnie osobno, pare godzin razem. Nasi rodzice nie akceptowali naszego związku. Traktowali nas jak małe dzieci, które jeszcze nie wiedzą, czego chcą. Niejednokrotnie próbowali znaleźć nam innych, "lepszych" partnerów, jednak ich starania zawsze szły na marne. Ja kochałam Rossa, Ross kochał mnie. Byliśmy w sobie niezaprzeczalnie zakochani, a nasi rodzice nie mieli tu nic do gadania.
Ja, według ojca mojego ukochanego, zbyt często przeklinałam i nosiłam zbyt niechlujne ubrania, natomiast zdaniem mojej matki, Ross był zbyt grzeczny i ułożony. Twierdzili, że w ogóle do siebie nie pasujemy. Mówili, że my to dwa różne światy. Tak, dwa różne światy, które po połączeniu wydają się być idealne. Tak to sobie tłumaczyłam.
Wracając do opinii pana Lyncha, nie uważałam ,że nosiłam jakieś mało schludne ciuchy. Po prostu nie zakładałam sukienek każdego dnia, bo to byłoby męczące. On i jego żona uważali inaczej. Ich ubiór zawsze był nienaganny, wszystko było dopicowane i perfekcyjne. Oczywiście, że większość musi wyglądać elegancko i przyzwoicie, jednak nie preferowałam aż takiej obsesji na punkcie wyglądu czy majątku. Dla mnie liczył się styl życia, reszta nie miała kompletnego znaczenia.
Chciałam zmienić Rossa, gdyż nie zniosłabym myśli, że stał się taki jak oni. Musiałam dopilnować, aby zawsze był sobą i nigdy nie ulegał swoim rodzicom. Ja zmieniałam jego, on zmieniał mnie. Proste i logiczne.
-Wpuścisz mnie do środka? - zapytał, odrywając się ode mnie.
Otworzyłam szerzej okno, a blondyn wskoczył do salonu.
-Niczym Romeo i Julia - zaśmiałam się.
Chłopak położył ręce na mojej talii i złożył kolejny pocałunek na moich ustach, które bezsprzecznie spragnione były jego ust. Nie tylko ust. Pragnęłam jego ciepła, jego dotyku, zapachu. Nareszcie mogłam się tym nacieszyć.
-Co dzisiaj robimy? - zapytałam, przygryzając wargę. Zarzuciłam mu ręce za szyję i spojrzałam w te duże, brązowe oczy, które za każdym razem mnie hipnotyzowały.
-Właściwie to muszę już iść - odpowiedział.
Zatkało mnie. Dopiero co przyszedł i już musi wychodzić? Coś musiało być na rzeczy.
Dotknęłam ręką jego torsu, zakrytego białym t-shirtem i wpiłam wzrok w podłogę. Chciałam, abyśmy tej nocy byli razem, dla siebie i bez żadnych przeciwwskazań. Czy to tak wiele?
-Zobaczymy się za miesiąc, obiecuję - powiedział i ponownie złączył nasze usta. Mimo że byłam zła, przeszły mnie te przyjemne dreszcze, które odczuwałam przy jego obecności.
Przecież to tylko miesiąc, wcale nie tak długo, no nie? Musimy dać radę, dla niego zrobiłabym wszystko. Nie ważne, czy widzimy się codziennie, czy raz na miesiąc, bo kocham go tak samo. Mimo że cholernie za nim tęsknie podczas jego nieobecności.
-Kocham Cię, Ross.
-Ja Ciebie też kocham - powiedział i musnął mój policzek. Następnie wyskoczył przez okno, a ja odprowadzałam go smutnymi oczami. Gdy zniknął z mojego pola widzenia, zrezygnowana opadłam na fotel, który nie należał do zbyt wygodnych. Jęknęłam cicho, kiedy mój tyłek uderzył o twarde siedzenie. Nie przeszkodziło mi to jednak w wykonywaniu moich "ulubionych" czynności, więc wzięłam pilot do ręki i włączyłam telewizor. Bezsensownie naciskałam po kolei guziki, aby znaleźć jakiś program, który odpowiadałby moim wymaganiom. Jak zwykle nic ciekawego nie znalazłam. Nie miałam nic ciekawego do roboty, więc postanowiłam, że pójdę się zdrzęmnąć. Zmęczenie i tak powoli opanowywało moje ciało, więc stwierdziłam, że to nie najgłupszy pomysł. Wyciągnęłam koc, którym następnie się przykryłam, a potem poprawiłam poduszkę leżącą pod moją głową. Ułożyłam się wygodnie, po czym od razu odpłynęłam.
-Lauro, nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Błagam, niech moja choroba nie przeszkodzi Tobie w pełni szczęścia. Ja zawsze będę obok Ciebie, nie ważne, czy w tym świecie. Będę o Tobie pamiętał, będę nad Tobą czuwał. Lau, słyszysz mnie? Kocham Cię.
Obudziłam się cała zasapana z myślą, że to już koniec. Koniec tej udręki, smutku i żalu, koniec bólu. Jednak gdy moje oczy skierowały się w stronę Rossa, wiedziałam, że jeszcze musimy pocierpieć. To początek końca.
Wycieńczone ciało blondyna leżało w szpitalnym łóżku. Po jego bladej skórze spływały pojedyncze krople potu, jego sine usta łaknęły powietrza, a zimna, obca mi dłoń trzymała moją dłoń.
Minęły trzy dni. Dopiero trzy dni, odkąd powiedział mi o swojej chorobie. Dokładnie trzy dni temu minął miesiąc, odkąd widzieliśmy się w moim domu po raz ostatni. Trzy dni temu zaczął się mój koszmar.
-Panno Marano, proszę do mnie. - Lekarz wychylił się zza drzwi i poprosił mnie na zewnątrz. Delikatnie położyłam dłoń Rossa na jego brzuchu i po cichu opuściłam pomieszczenie.
-Stan pani matki nie uległ poprawie, ciągle podłączona jest do respiratora. To już dziewięć dni, przykro mi, ale nic więcej nie uda nam się zrobić. - Mówił zatroskany doktor.
Wlepiłam wzrok w podłogę, a z oczu pociekły mi słone łzy. Wiedziałam, że tak to się skończy. Wiedziałam, że nie powinnam pozwolić jej tam jechać. Wtedy nie byłoby wypadku, nie byłaby w tym stanie. Moja mama żyła tylko i wyłącznie dzięki jakiejś maszynie. Nie było z nią żadnego kontaktu, nie mogłam się pożegnać. Dlaczego śmierć musi być aż tak bolesna? Kiedy byłam mała, myślałam, że odczuwają ją tylko ludzie, którzy przechodzą w ten stan. Teraz wiem, że śmierć bliskiej osoby boli bardziej, niż własna. Odejście kogoś ważnego zabija również cząstkę nas.
-Narządy pani matki są nadal w odpowiednim stanie. Wiadomo nam, że to pani chłopak jest w kolejce do przeszczepu. Ma 70% szans na przeżycie, jeśli tylko znajdziemy dawcę.
W tym momencie dotarło do mnie wszystko. Byłam zdziwiona, że w tym stanie cokolwiek zrozumiałam. Byłam zrozpaczona, pełna żalu, ale umiałam słuchać.
Rozważałam dwie opcje: albo Ross przeżyje dzięki wątrobie mojej mamy, albo umrze i zostanę zupełnie sama. Wiedziałam, że moja rodzicielka nie trawiła mojego aniołka, i tu był problem. Nie chciałam robić czegoś, czego ona by nie zaakceptowała. Ale czy miałam wybór?
-Zgadzam się na wszystko, panie doktorze.
Mężczyzna położył dłoń na moim ramieniu i spojrzał na mnie ze współczuciem. Po chwili podeszła do niego pielęgniarka, więc oddaliłam się w mgnieniu oka. Nie wróciłam do mamy, choć wiem, że powinnam. Powinnam podejść, podziękować za te wszystkie lata i być z nią do końca. Ale tego nie zrobiłam. Dlaczego? Po prostu się bałam. Bałam się spotkania z nią, bałam się zobaczyć moją matkę, która praktycznie nie jest już żywa. Wiedziałam, że to zniszczyłoby mnie do końca. Nie mogłabym patrzeć na to, jak odłączają ją od respiratora. Sama świadomość tego, że ona odeszła, powoli mnie zabijała.
Kiedyś się zobaczymy, mamusiu...
Pobiegłam do sali, w której leżał Ross. Spojrzałam na jego osłabione ciało, które było mi tak obce... Choroba wykańcza człowieka, staje się on nie do poznania. Ale on z tego wyjdzie, już nie długo.
Nachyliłam się nad nim i musnęłam delikatnie jego wargi, które zdawały się delikatnie poruszyć.
-Wszystko będzie dobrze, obiecuję. Niedługo będziemy razem, będziemy szczęśliwi. Kocham Cię, Ross.
O matulu, długo mnie tutaj nie było... Ale jestem, wróciłam! Postaram się dodawać coś częściej.
Co do tego wyżej... Nie jestem zadowolona, jak zawsze XD Wszystko nie wyszło tak, jak miało wyjść. Chyba niezbyt wychodzi mi pisanie One Shotów ;-;
Dobra, koniec marudzenia... Do napisania! ♥
poniedziałek, 4 maja 2015
Ważne
Wraz z Ferką mamy swoje własne blogi, którym poświęcamy znacznie więcej czasu niż temu.
Jednak nie chcemy żeby blog był bezużyteczny.
Dlatego jeśli nie macie bloga, a chcecie podzielić się swoją twórczością i dowiedzieć się jak wam idzie pisanie- napiszcie OSa, a my go opublikujemy.
Oczywiście One Shota może napisać każdy, a także dołączyć do obsady, czyli być współtwórcą tego bloga.
Prace przesyłajcie na mojego maila: Alexxx2408@wp.pl
Lub gmaila:
Zwariowanaaa2408@gmail.com
Jednak pewnejszy jest adres pierwszy, gdyż w drugim nie jestem pewna co do poprawności XD
To samo dotyczy się osób chcących prowadzić z nami tego bloga:
W mailu do mnie powinien znajdować się:
1.Przykładowy one shot .
2.kontakt na FB bądź TT.
3.Gmail na którym macie założone konto google.
Dziękuję za uwagę ;*
Zapraszam jeszcze na mojego bloga:
Moim celem jest zdobycie tam 40-stu obserwatorów. Pomożecie? ;)
~Alex <3
niedziela, 19 kwietnia 2015
Nowy blog?- Alex
niedziela, 12 kwietnia 2015
Zakazane uczucie...
-Lauro, ty nieudacznico! Mówiłam, żebyś uważała jak prasujesz ten materiał!- wpadła do kuchni ze spodniami satynowymi w ręku- Co ty robisz? Leżysz i zarabiasz jak mało kto! Powinnam cię zwolnić!
Patrzyłyśmy sobie w oczy, zwykle robimy tak dopóki nie spuszczę wzroku i nie dam jej przewagi. Pan Ross wychylił głowę przez futrynę.
Dałam za wygraną, nie chciałam narażać się także jemu.
-Przepraszam.- nie zabrzmiało to z moich ust zbyt szczerze, jednak to bez znaczenia. Ważne było bym okazała skruchę i posłuszeństwo, nie liczyła się szczerość. W taki sposób szefowa pieściła swoje ego, a jeśli to ma mi pomóc w utrzymaniu pracy, to proszę bardzo. Może mnie wykorzystywać.
-Żeby to się nie powtórzyło- pogroziła palcem jak to miała w zwyczaju. Niechętnie skinęłam głową. Przy panu Rossie zawsze stopowała, zakładała maskę.
-Oczywiście- potwierdziłam nie unosząc wzroku- To ja pójdę sprawdzić co z Olivią- dodałam.
-Lauro zanim pójdziesz do Olivii...czy mogłabyś zrobić mi kawę? Nikt nie robi tak dobrej jak ty- pan Ross przeszywał mnie zmysłowym spojrzeniem. Po paru miesiącach pracy w końcu udało mi się opanować działanie ciała na jego obecność. Na początku to był koszmar, trzęsienie rąk przy niesieniu szklanki, rumieńce, pocenie ciała. To działo się nie bez powodu, pan Lynch należy do facetów przy których rozum wpada w stan uśpienia, a ciało żyje własnym życiem. Przy długie blond włosy opadały na oczy, a wtedy seksownym ruchem głowy układał je w grzywkę na chwilę by potem wracały do niegrzecznego nieładu.
Pociągał mnie, zresztą nie tylko mnie. Połowa żeńskiej części pracowników doświadczała tego co ja.
-Kotku, ja ci zrobię. Laura nie jest tutaj po to aby wykonywać moje obowiązki- wtrąciła szefowa.
Doprawdy?~chciałam zapytać lecz utrzymałam język za zębami.
-Rozumiem, Lay. Laura nie jest moją służącą, ale ona robi dużo lepszą kawę od ciebie, nie obraź się słońce. Ty za to masz inne zdolności- powiedział i wyszedł zanim pani Layken zdołała mu cokolwiek odpowiedzieć.
Niby wspomniał tylko o kawie, ale moje serce od lekkiej pochwały już najchętniej wyskoczyłoby z piersi i poleciało do niego.
-Lauro, chcę żebyś złożyła wymówienie o pracę- syknęła- Spakuj swoje rzeczy i wynoś się stąd.
To nie może mieć takiego zakończenia. Potrzebuję tej pracy. Jeszcze tylko pół roku...
-Dlaczego mi to robisz, Layken? - pierwszy raz zwróciłam się do niej po imieniu.
-Mogę cię spytać o to samo- zarechotała- Patrzysz na Rossa jak na boga, myślisz, że tego nie zauważyłam? A moja córka traktuje cię jak matkę. Dlaczego chcesz mi ich zabrać?
Zaskoczyła mnie swoją bezpośredniością. Nawet przez myśl nie przeszłoby mi uczynienie takich okropnych rzeczy. Do moich powiek napłynęły łzy. W domu nigdy nie było łatwo, nauczono mnie doceniać to co ma się w posiadaniu bez względu na wartość rzeczy. Moja matka urabiała ręce w ciężkiej pracy żebym miała co jeść, abym miała co założyć na siebie. Na ojca narkomana nawet nie miałam co liczyć, jedyne co od niego dostawałam to nowe rany na nadgarstach i udach. Nie dosłownie, po prostu powodował, że odechciewało mi się żyć, chciałam ułatwić mu pozbycie się niechcianego dziecka. Rodzice nie ukrywali przede mną istotnego faktu, którym mianowicie było uświadomienie mi, że byłam wpadką. Przeprowadziłam na ten temat ważną rozmowę z mamą, okazała mi swoją miłość. Podobno pokochała mnie już w pierwszej chwili, gdy trzymała mnie na rękach. Podczas ciąży myślała o mnie jak o problemie. Nie była gotowa na dziecko, jednak udowodniła swoją siłę. Pokazała mi co znaczy kochać i poświęcać się dla ukochanej osoby.
-Nie wierzę w to co usłyszałam z twoich ust, Layken. Nigdy nie zdobyłabym się na budowanie swojego szczęścia na fundamentach czyjegoś nieszczęścia- wyznałam zachrypniętym od wstrzymywanego płaczu głosem.
Widząc mój stan uśmiechęła się kpiąco.
-Przykro mi, znam twoją sytuację, ty też. Mogłaś choć okazać starania. Do widzenia- wskazała ręką drzwi.
Od niechcenia rozwiązałam swój fartuszek, zdjęłam przez głowę. Layken śledziła uważnie z wyższością każdy mój ruch. Powoli z dokładnością złożyłam materiał w kostkę, następnie położyłam na blacie kuchennym. Spojrzałam ostatni raz w jej chciwe oczy, mimowolnie wymusiłam uśmiech w nadzieji zbicia byłej szefowej z tropu. Nic z tego, rozbawienie i kpina w jej tęczówkach były widoczne. Ta kobieta uwielbiała pozbywać się ze mnie ostatniej kropelki pewności siebie. Karcenie mojego ego jak przycinanie go nożyczkami było dla niej najlepszą zabawą.
Pokierowałam się w stronę drzwi bez słowa. Żadnego dziękuję, przepraszam, do widzenia. Byłam wolna od tortur, lecz teraz zostałam zarzucona wiele cięższymi obowiązkami. Bez dochodów, bez studiów, bez mieszkania. Odebrała mi wszystko, wygrała więcej niż mogła. Sama jej na to pozwoliłam.
*
Spakowałam swoje rzeczy do małej, podręcznej torby. Mało miałam tu rzeczy, tylko nieraz miałam okazję nocować w tym domu. Udałam się do pokoju Olivii. Bez względu na zdanie Layken, musiałam pożegnać tą małą istotkę.
-Lari!- dziewczynka wskoczyła sprawnie na moje ręce- Pobawisz się ze mną? Proooszęęę- zrobiła swoją sławną przekonującą minkę. Chyba każde dziecko ma swoją mimikę twarzy, którą zmiękczy serce każdego dorosłego, bez wyjątków.
-Przepraszam, Liv. Nie pobawię się z tobą teraz.
-A jutro?
-Też nie- mówiłam z sercem wdeptanym w ziemię.
-To kiedy?
-Nie wiem, przepraszam. Przyszłam tu tylko żeby się pożegnać.
-Odchodzisz ode mnie? Zostań! Proszęęę!- czułam jak moje ramie, w które była wtulona twarz dziewczynki robi się coraz bardziej wilgotne od jej łez.
Muszę jak najszybciej opuścić to miejsce żebym nie błagała Layken na kolanach aby przyjęła mnie z powrotem.
-Nie mogę. Kocham Cię, pamiętaj- wyszeptałam wprost do ucha dziewczynki.
-Ja ciebie też- wybełkotała.
*
Na korytarzu wpadłam na pana Rossa. Miałam szansę na uniknięcie tego spotkania, niestety wyszedł swoim perfekcyjnym krokiem z gabinetu w ostatniej chwili. Serce ustanęło w miejscu, oddech przyspieszył do niewyobrażalnej ilości zaczerpnięć powietrza.
-Nie dostałem swojej kawy, czyżbym był zbyt mało przekonujący?- zagadnął z urzekającym uśmiechem. Dopiero później dostrzegł torbę w mojej ręce. Z twarzy nie mogłam nic u niego odczytać- Bierze pani urlop?
-Tak, wieczny- wymamrotałam.
-Zwolniła cię?- zdecydowanie wyłapałam smutek, żal, niedowierzanie. Jego rysy twarzy potwierdzały reakcję głosu.
-Tak- potwierdziłam.
Nie umiałam rozmawiać z nim normalnie. Moje odpowiedzi zawsze były półsłówkami, nigdy sama o nic nie pytałam. Nie potrafiłabym i tak i tak skleić podczas rozmowy z tym mężczyzną żadnej logicznej wypowiedzi bądź odpowiedzi. Onieśmielał mnie.
-Dlaczego?- pytał tak jakby było mu szkoda mojego odejścia. Pewnie mam omamy, bogaty przedsiębiorca nie żałowałby pierwszej lepszej służącej.
-Bo...bo tak. Pójdę...j~już- wskazałam drzwi wyjściowe za sobą. Zanim odwróciłam się całkowicie, zostałam złapana za nadgarstek przez delikatną dłoń. Dotyk powodował mrowienie, przyjemne uczucie palenia, jakby ogień miał ognisko w miejscu styczności naszych ciał. To było dla mnie dziwne, obce, intymne i zbyt intensywne doznanie.
-Nigdzie nie pójdziesz-zaprotestował- Pracujesz tu dalej. Pogadam z Layken.
-Dziękuję panu- wyjąkałam.
Roześmiał się, to był cudowny dźwięk dla moich uszu. Najpiękniejsza muzyka pieszcząca duszę.
-Mów mi Ross, powtarzam ci to chyba z setny raz. Panem będę po 40, tymczasem nie mam nawet 25-ciu lat. Serio mnie postarzasz, a to niszczy moją atrakcyjność- przegryzł delikatnie dolną wargę, gdzie właśnie powędrował mój wzrok. Podchwycił moje spojrzenie i ponownie jego usta ukazały szeroki uśmiech.
-Masz wysoką pewność siebie, widzę- odezwałam się po dłuższej chwili.
-Lepsza taka niż za niska- uważnie obserwował moją reakcję. Wiedziałam, że ma na myśli mnie.
-No dzięki- jęknęłam, wywołując kolejny u niego napad śmiechu. Tym razem też się roześmiałam wraz z nim.
-Nie ma za co. Przy okazji, masz śliczny śmiech.
O matko! Pierwszy raz pochwalił u mnie coś innego niż zdolność do robienia kawy. Osobiście niezbyt przepadałam za swoim śmiechem, jest zbyt czysty i czuję się jak nastolatka. Wzruszyłam ramionami, bo nie przechodziła mi przez głowę inna odpowiedź lub gest na ten komplement. Nie byłam zbyt ładna, ani nie atrakcyjna. Byłam przeciętnej urody kobietą z niską samooceną co do figury. Styl mojego ubierania był zależny od możliwości finansowych, przez co na zbyt wiele pozwolić sobie nie mogłam.
Być może nie stracę tej pracy. To chyba najlepsza wiadomość dzisiejszego dnia.
-To ja pójdę rozpakować rzeczy- oświadczyłam łapiąc torbę w rękę.
-Daj, poniosę- chciał przejąć w rękę mój bagaż, ale udało mi się zrobić unik. Z moich ust wydobył się chichot. Odeszłam kręcąc głową.
*
Minął tydzień od ponownego zatrudnienia mnie przez Layken. Przez całe miesiące pracy dla niej nie zrobiłam tyle ile w ciągu tego tygodnia. Mściła się, nienawidziła mnie jeszcze bardziej niż to możliwe. Nie wracałam do swojego mieszkania, nie opłacało mi się o drugiej w nocy, bo o tej kończyłam wykonywanie prac narzucanych przez zołzę. Spałam po 4 godziny, czego następstwem były worki pod oczami, brak siły, wypadanie włosów. Najchętniej rzuciłabym to wszystko, usiadła i pozwoliła łzom płynąc z bezsilności po policzkach.
-Lauro! Zrobiłabyś mi kawę?- najwidoczniej Ross wrócił z delegacji. Nie było go przez cały tydzień, cieszę się z jego powrotu. Teraz podczas jego obecności powinno być łatwiej.
-Jasne!- odkrzyknęłam starając się ukryć w głosie przemęczenie i brak siły na rozchylenie warg.
Zaparzyłam kawę, wycisnęłam do niej trochę pomarańczy, bitej śmietany i dolałam mleka.
Trzęsącymi się dłońmi złapałam kubek i pomaszerowałam do gabinetu Rossa.
Drzwi rozchyliły się. Weszłam do środka, widząc mnie jego oczy mało co nie wyskoczyły. Czułam się brzydka, słaba, zaniedbana.
-Wyglądasz koszmarnie- podsumował mój wygląd.
-Nie ma to jak miłe przywitanie- wymusiłam uśmiech.
Postawiłam przed nim kawę, dotknął mojej dłoni. Znowu opanowało mnie to dziwne uczucie palenia, pragnienia więcej i więcej. Odskoczyłam szybko zanim całkiem zdążyłam zdać się na pragnienia ciała. Pożądanie było wyczuwalne jak powietrze.
-IdŹ do siebie, potrzebujesz odpoczynku.
-Nie mogę!- zaprotestowałam uniesionym tonem. Spojrzał na mnie zaskoczony- Przepraszam. Po prostu Layken nie pozwala mi nawet na chwilę odpoczynku, a co dopiero na kilka dni wolnego- wytłumaczyłam.
-Idź do domu, Lauro. Poczekaj, zawiozę cię.
Nawet nie zamierzałam protestować. To nic by nie dało.
czwartek, 9 kwietnia 2015
Jedna zmiana przygotowuje drugą
środa, 1 kwietnia 2015
Droga do szczęścia przez piekło.
-Nie, dzięki- podziękowałam bratu. Wyraz jego twarzy wyrażał zmieszanie, oczywiście nie spodziewał się odmowy. Zawsze robił mi śniadanie, a kiedy byliśmy mali nawet czesał moje włosy. Pomińmy fakt, że zamiast je rozczesywać wyglądałam jak po przejściu huraganu. Cóż, on do tej pory nie wie jaka jest różnica od szczotki do czesania włosów do szczotki od podkręcania ich.
-Spoko, to ja zaraz wracam- wymamrotał i już go nie było.
-Rydel, wiesz, że w piątek są moje urodziny- wyszczerzył ząbki Rocky- No i miło by było jakbyś się pojawiła na imprezie.
-Myślałam, że jako twoja siostra nie potrzebuję zaproszenia na taką uroczystość. Rossa bądź Rylanda też zapraszałeś w taki sposób, Rocky?- zagadnęłam uśmiechając się z wyższością.
-Nie- przyznał speszony.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, uwielbiałam ich wszystkich onieśmielać. To dawało mi większą przyjemność niż bita śmietana. Muszę wspomnieć o mojej miłości do bitej śmietany. Lubię jak rozpływa się po moich wargach, schładza je, sprawia mrowienie przyjemności. No dobra, jednak bita śmietana wygrywa w tej konkurencji.
-To dlaczego mnie zapraszasz?- kontynuowałam zawstydzanie brata.
-Z nimi mam lepsze kontakty odkąd opuściłaś R5.
-To, że opuściłam R5 nie znaczy, że opuściłam rodzinę. Kiedy wy to do cholery zrozumiecie?!- uniosłam się.
Wstałam z krzesła, nie miałam odwagi spojrzeć im w oczy. Po prostu wyszłam.
A mogłaś tego nie tracić. Wszystko byłoby takie jak dawniej gdybyś tylko została w tym cholernym zespole. Jesteś idiotką, wiedziałaś, że to was od siebie oddali. Mogłaś temu zapobiec, ale nie...Ty musiałaś wyjechać na koniec kraju za chłopakiem, który nawet na ciebie nie spojrzy. Ma cię gdzieś, tak jak rodzina. Schrzaniłaś to! Wiesz co miałabyś gdybyś nadal była w R5? Miłość, zrozumienie, wspomnienia, szczęście, zabawę. A teraz proszę, nie masz nic. I co? Nadal uważasz, że było warto?
Nie było. Dla najważniejszych osób jestem obcą dziewczyną.
A teraz przypomnij sobie jak podczas rodzinnych obiadów graliście w gry planszowe, wrzucaliście siebie nawzajem do basenu, rzucaliście słabe żarty, ale to nie miało znaczenia i tak każdy się z nich śmiał. No wspominaj jak skręciłaś kostkę, a wtedy każdy z chłopaków kłócił się który ma cię zanieść, aż w końcu wstałaś i o swoich siłach sama poszłaś do domu, bo oni pogrążeni w ostrej wymianie zdań nawet nie zauważyli twojej nieobecności. Śmiałaś się z tego jak Riker ochrzanił cię za nieumyślność.
Podczas wieczornej drzemki Rossa miałaś najlepszy ubaw. Bitą śmietaną ozdabiałaś twarz młodszego brata, tak żeby wyglądał jak prawdziwy mężczyzna z dorysowanymi wąsami. To i tak nie pobiło tego jak przefarbowałaś jego włosy na zielono i biedaczek musiał czekać miesiąc aż wrócą do poprzedniego koloru. Nosił beani, a gazety dociekały się czy tymczasem nie ogolił się na łyso.
A pamiętasz jak zrobiłaś Rocky'emu kucyka na czubku głowy, szybko zrobiłaś zdjęcie i opublikowałaś w necie? W zemście zamknął cię w garderobie, co nawet nie było zemstą. W końcu miałaś czas na policzenie wszystkich par butów.
Tak, kurwa, pamiętam.
CDN...
----------------------------------------------------------------
Jak widzicie- One Shoty
Przykłady:
OS o samej Delly i jakimś tam chłopaku (niekoniecznie Ell)
OS o Rikerze, Rockym, Ellingtonie.
No i nieraz dla fanów Raury o Raurze.
Chcę tylko wyjaśnić, że skoro blogi mam o Raurze, to nie znaczy, że jestem jakąś tam ich wielką fanką. O ile w ogóle można mnie nazwać fanką. Jestem Lauratic i skoro już chcę pisać o moich idolach w jednym blogu, to "stwarzam" Raurę. Tak jest prościej. Uważam, że do siebie pasują, ale końca świata nie będzie jak znajdą sobie kogoś lepszego.
No i wiadomość dnia! Co ja gadam...Roku!
Razem ze mną tego bloga prowadzić będzie...Tam dam dam dam:
Weronika Michalska!
Pewnie większość z was zna tą niesamowitą osóbkę <3
Prowadzi ona dwa blogi o Raurze:
Ghost
Nigdy nie wiesz na co trafisz
Oraz jeszcze jeden:
Bez niego wszystko jest niczym
Nie zdziwię się jak pierwszy One Shot będzie autorstwa Weroniki.
Nasze prace będą pojawiały się według naszych możliwości czasowych.
~Alex <3